niedziela, 10 listopada 2013

Ponglish w Australii

Mądre chińskie przysłowie powiada, że istnieją na świecie rzeczy i przypadłości, z którymi nie warto walczyć i je zmieniać. Wydaje się, że jedną z takich przypadłości jest oddziaływanie języka angielskiego na inne języki. Co prawda, co jakiś czas czynione są starania, by temu zapobiec, jednak najczęściej jest to walka z wiatrakami. W czasach powojennych w Polsce Ludowej starano się walczyć z wszechobecnym wpływem imperialistycznego języka, dlatego powołano cały sztab lingwistów, by wyłapywali naleciałości wrogiej mowy i na powszechnie używane zwroty obcobrzmiące wynajdywali natychmiast polskie odpowiedniki. I tak serwowano na przykład zamiast terminów forhend / bekhend rodzime odpowiedniki: odsieb i dosieb. Gdyby lingwiści znali chińskie przysłowie wiedzieliby, że z "influencją językową" nie ma co walczyć, bo jest to raczej śmieszne niż skuteczne. 

Nie jest odkryciem stwierdzenie, że język angielski jest współczesną lingua franca, dlatego też nie dziwi fakt, że w miarę globalizacji język angielski mocno oddziałuje na nasz rodzimy język. Nie tylko poprzez włączanie obcobrzmiących dla nas słówek, ale również wpływając na zmianę całych konstrukcji zdań, gramatyki i składni. Sama złapałam się na tym, że prócz oczywistych zapożyczeń takich jak lajkować, czatować, chargować i bookować zaczynam włączać do swojego słownika słowa takie jak forwardować, afektować, kancelować. Łapię się też na tym, że potrafię powiedzieć: ‘Dawno od Ciebie nie słyszałam’, ‘Wiem o tym nic’. Zaobserwowałam też, że ta typowa ‘grzeczność’ języka angielskiego przekłada się na konstrukcje zdań w języku polskim. Zamawiając coś w restauracji zdarzyło mi się powiedzieć: ‘Przepraszam, czy ja bym mogła zamówić….’, „Czy ja mogłabym poprosić o rachunek jeśli to w porządku?’. Polacy nie są pod tym względem wyjątkiem - Francuzi mają swoją mieszankę nazywaną – franglais, Hiszpanie mają swój spanglish, a Czesi – czenglish. 

Najbardziej dziwaczne fikołki językowe robią Polacy z Australii, dla których język polski jest drugim językiem, albo tacy, którzy żyją tu już po 30 lat. Można od nich usłyszeć takie dziwolągi językowe jak: „Nie rób go na konia (zamiast nie rób go w konia), "ile to jest tak aproksymatycznie" "Misnęłam tego calla", "to jest o drogę lepsze". Czymś zupełnie innym (bo zamierzonym i celowym) jest dosłowne tłumaczenie polskich idiomów na angielskie, w wyniku czego w mowie potocznej (dla odmiany wywołujące zdziwienie u osób anglojęzycznych a nie znających polskiego) pojawiają się zwroty: "I have to animalise from something", "Thank you from the mountain", "Gives advise", "To fuck onself off like a janitor on the Corpus Christi Day" (odpieprzył się jak stróż w Bożę Ciało), "don't make a village" (nie rób wiochy), "railway on you" (kolej na ciebie), "i feel a train to you" (czuje do ciebie pociąg), "go out on people" (wyjść na ludzi), "little business of movement' (kiosk ruchu) czy "fall out of the penis" (wypaść z interesu), ‘i tower you’ (wierzę ci). Nie dziwmy się, że trudno zrozumiała będzie dla Australijczyka prośba, by mówić wprost i bez ogródek wyrażona jako: "without small garden", tak samo wzbudzi raczej zdziwienie pochwała energiczności i młodości ujęta jako: "ejaculating with happines" (tryskanie radością). A na koniec jeszcze dodać przytoczyć jak się wymawia nazwy polskich potraw przez Autralijczyków: ‘Schabowy’ to "szaboły" a ryba to "rajba".

Jeśli ktoś zna inne ciekawe przykłady zachęcam do podzielenia się nimi ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz