piątek, 27 grudnia 2013

The Rocks - slumsy portowe, które mają klimat



Najstarsza dzielnica nie tylko w Sydney, ale i jedna ze starszych w całej Australii. To tu powstał zalążek osadnictwa, który potem puchł i przeradzał się w osadę a potem miasto. Początkowo znajdywały się tutaj drewniane baraki, z czasem przeradzając się z zwykłe slumsy portowe (sporo marynarzy, prostytutek, zawadiaków i lokalnych rzezimieszków). Gdy przyszła ogólnoświatowa moda na dzielnice zwane Water Front postanowiono i na antypodach dokonać urbanistycznego liftingu portowego nabrzeża. Przy okazji okazało się, że jest to najstarsza część Sydney stąd dzisiaj The Rock klasyfikowane jest jako starówka. Bardzo lubię te wąskie uliczki, kamienne schody i kocie łby. Przypomina mi to trochę mój kochany Wrocław. 




Kiedy ktoś pyta mnie dlaczego tak tęsknie za Polską, zwykle odpowiadam „Brakuje mi europejskości, tej całej "kultury starego kontynentu", znajomych, taniego piwa i…tych starych budynków, tego poczucia, że otacza nas coś sprzed kilku wieków, brakuje budynków z historia w tle. W związku z tym, że Australia jest tak młodym państwem trochę brak tutaj tego powiewu historii, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych Ameryki, mieszkańcy ekscytują się tutaj czymś co ma 50 lat, tutaj na antypodach to już niemal "antyczne". Miałam swego czasu interesującą rozmowę z Australijczykiem, który odwiedził Polskę. Pytając go o wrażenia w odpowiedzi usłyszałam „Niesamowite, że wszystko jest u was takie stare. Nie uwierzysz, co dziś widziałem! Ścianę, na której widoczne były wgłębienia po kulach z II wojny światowej. To niesamowite, że to jeszcze stoi jako budynek, wow!’. „Glenn, zaskoczę Cię tym pewnie, ale to nie jest aż tak stare, moja babcia ma tyle lat co te wgłębienia…’ Ciekawe co by powiedział na kamienicę w której mieszkał mój znajomy we Florencji, kamienica była z ...1389 roku. Nie po raz pierwszy moją uwagę zwróciło to, że ludzie z Down Under często trochę zatracają poczucie proporcji jeśli chodzi o odnoszenie się do przeszłości (chyba myślą, że II woja światowa była ‘wieeeeeki; temu, kiedy po lasach ardeńskich biegały dinozaury). Taka świadomość pewnie wynika z tego, że tu się żyje jakoś szybciej i historia nie jest czymś, czym przeciętny człowiek zawraca sobie głowę. Zresztą każde młode państwo próbuje szukać jakiejś kotwicy, tożsamości, czegoś, co stanowi jego fundament. Australijczycy nie za bardzo mogą szukać swych korzeni historycznych, bo i w czym, w kolonii karnej, w miejscu zsyłki, w protektoracie brytyjskim? My, Europejczycy, a już chyba szczególnie Polacy uwielbiamy roztrząsać to, co było lata temu, spierając się co do wykładni historycznych próbujemy ustalić tożsamość miejsca, ludzi, zdarzeń. Jesteśmy wrażliwi na przeszłość wychodząc z założenia, że gdy nie zrozumie się dobrze tego, co działo się w przeszłości, trudno rozumieć teraźniejszość. I coś w tym jest. Jest to jeden z powodów, dla których tak lubię chodzić na The Rocks i spacerować po tych nieregularnych ulicach portowych. Tutaj rodziło się Sydney, tutaj kształtowała się tożsamość miasta, tutaj rzeczywiście czuć, że miasto rozrastało się ‘organicznie’, a nie zostało zaprojektowane przez urbanistę, który po prostu usiadł i podzielił przestrzeń na proste, zblokowane ulice. Mimo tego, iż The Rock leżą przy popularnych ścieżkach turystycznych, jest tu dość spokojnie. Niby Harrington Street to jedna z popularniejszych ulic, nie ma tu gwaru, nie ma fleszy, turystów prowadzanych przez przewodnika z wysoko uniesioną chorągiewką. Z niedowierzaniem odkryłam jak wiele domów jest tutaj opuszczonych i popadających w ruinę –przepiękna okolica z widokiem na zatokę, historyczna część Sydney a jakaś taka…nieco zaniedbana, jakby historia zataczała krąg. Dla mnie to akurat zaleta, wygląda to naturalnie i ma klimat. Porządna rewitalizacja chyba jeszcze przed nimi, bo jak na razie, to tylko główne ulice są wyszykowane jak na odpust (i przez to pełne turystów).



Sama nazwa miejsca słusznie wskazuje, że jest tu ‘kamieniście’ a do tego trochę się trzeba nachodzić pod górkę (i może dlatego tu mniej turystów?). Widoki tych starych domków z czasów kolonialnych czy z ery wiktoriańskiej działają niezwykle kojąco. Niesamowite, jak człowiek potrafi identyfikować się z tym, co znajome, jak od razu można poczuć się lepiej, jakoś tak swojsko, europejsko. Co tu jest interesującego do zobaczenia? Wiele ‘wiekowych’ budynków, co tygodniowy market (sobota), interesujące galerie sztuki, zabytkowe elementy urbanistyczne (całe uliczki, schody, lampy, dekory etc.), mnóstwo pamiątkowych sklepików. 

Ponadto, warto wspomnieć o starych pubach, z których wiele wygląda jak publiczna łaźnia, gdyż wnętrze jest całe w kaflach. Moim ulubionym pubem w tej części miasta jest – nazywany przez wielu "najstarszym pubem w Sydney"- Lord Nelson Brewery Hotel- jedno z nielicznych miejsc w Australii, gdzie piwo mi naprawdę smakowało, szczególnie, to pszeniczne http://www.lordnelsonbrewery.com/ Ciekawostką jest spór jaki toczy się na temat pierwszeństwa pubów między Lord Nelson a Fortune of War (ale o tym będzie w osobnym tekście poświęconym australijskim pubom, bo to temat niemal każdemu bliski).

Pubyna The Rocks




Uliczki The Rocks




Jak dawniej wyglądało The Rocks





Niemal 'antyczne' schody ;)



A roślinność jest tu bujna wszędzie!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz