sobota, 5 lipca 2014

Australijski Outback, czyli podróż po Northern Territory - część 3

Gdy tylko opuściliśmy Pine Creek udaliśmy się w stronę Katherine, to trzecie największe miasto w całym Northern Territory (jak na tutejsze warunki: metropolia ma zawrotną liczbę mieszkańców około sześciu tysięcy). Jak słusznie można się domyślać, miasteczko nie miało do zaoferowania nic prócz jednej lokalnej knajpy w stylu farmerskim i kilku sklepów. Co by nie kłaść się spać tak na trzeźwo i tak od razu, postanowiliśmy udać się na małe rozeznanie w okolicy i koniec końców wylądowaliśmy na piwie w tym zacnym, jedynym w okolicy lokalu. Moją uwagę zwrócił fakt, iż niemal każdy przejawiał tendencje do nadmiernego przejadania się i picia. Wszyscy nosili rozmiary XXL – zarówno mężczyźni jak i kobiety. Charakterystycznym rekwizytem okazał się też kapelusz, taki trochę na modłę amerykańskich westernów. Gdy tak z zaciekawieniem piliśmy i rozglądaliśmy się po lokalu przysiadł się do nas przedstawiciel lokalnej społeczności i zagadał. Z zainteresowaniem słuchał o naszych planach podróżniczych i wrażeniach z miejsc, które odwiedziliśmy dotychczas. Rozmawiało nam się wybornie, choć trzeba przyznać, że akcent naszego nowego znajomego był straszny – musiałam się nieźle wsłuchiwać w jego bełkot by go zrozumieć. Oczywiście po kilku głębszych rozumiałam już wszystko, nawet jak nie mówił nic i zaczęły wyłaniać się ‘prawdziwe tematy’ i zainteresowaniem słuchaliśmy jego opowieści o tym jak się tutaj żyje. O tym, jak bardzo Territorians utożsamiają się z American rednecks (i żeby było jasne – są z tego dumni), jak mocno nie cierpią Aborygenów (bo tylko siedzą pijani i gapią się przed siebie i na wszystkich białych z wyrzutem, że zabraliśmy im ziemię) i jak uciekać przed atakiem wielkich kangurów w outback. Wszystko bardzo przydatne, choć niekiedy zaskakujące. Chyba najbardziej niespodziewanym elementem była tak otwarta krytyka Aborygenów – o ile w Sydney i generalnie na południu Australii podchodzi się do tego tematu z ‘poprawnego politycznie’ punktu widzenia, o tyle tam na górze, gdzie ludzie obcują z nimi na co dzień nikt nie bawił się udawanie, że rasizm nie istnieje, i, że wszyscy tak bardzo pragną narodowego pojednania (słynny projekt ‘Aboriginal Reconciliation’). Potem, przeszliśmy do jeszcze poważniejszych tematów – nasz rozmówca uparł się, ze powinnam zostać jego żoną, bo przecież ‘każda zagraniczna dziewczyna’ marzy o tym by zostać żoną Australijczyka. Grzecznie odmówiłam, choć mój szczerbaty amant zdawał się nie przyjmować odmowy – na pożegnanie dostałam kartkę z numerem telefonu, bo przecież na pewno zmienię zdanie. Udaliśmy się na spoczynek na kemping zostawiając sobie zwiedzanie tego jakże fascynującego miejsca na dzień kolejny. Pobudka nastąpiła wcześniej – już o 6 rano upał był dość dotkliwy, a koło 10 nasze smartphony pokazały nam, że mamy 33 stopnie. Jako, że miasteczko nie miało do zaoferowania zbyt wiele po sowitym śniadaniu, czyli obowiązkowo jajka i bekon, udaliśmy się w stronę słynnego Katherine Gorge. Gdy dotarliśmy na miejsce postanowiliśmy udać się na dwugodzinną przechadzkę (jak zwykle po pół godzinie już ledwo zipaliśmy w tym skwarze) i podziwialiśmy niesamowita roślinność w Nimiluk National Park. Widoki jak zwykle były spektakularne:









Po tych wspinaczkach i spacerach wiedzieliśmy, że musimy ochłonąć w barze. Nie ma bowiem nic piękniejszego niż smak zimnego piwa po takim wysiłku w upalny dzień…po przerwie udaliśmy się dalej w kierunku Kakadu, czyli ponoć najlepszej części naszej podróży.
O Kakadu w kolejnym poście!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz