czwartek, 17 lipca 2014

Australijski Outback, czyli podróż po Northern Territory - część 4

W związku z tym, że godzina była jeszcze młoda, postanowiliśmy ambitnie dojechać jeszcze tego samego dnia do Jabiru aby zostać tam na noc. To dość interesujące miejsce – wybudowane w latach 80-tych pośrodku niczego (choć w kontekście Australii nie brzmi to wcale nietypowo). To maleńkie turystyczne miasteczko graniczące z Kakadu National Park i w pobliżu kopalń (sektor górniczy działa niesamowicie prężnie w tym rejonie Australii). Uznaliśmy, że nawet jak będzie ciemno, to przecież możemy jechać, jaki to problem! W dobrych nastrojach ruszyliśmy przed siebie – czekało nas 300 km do przejechania, na warunki lokalne to po prostu przejażdżka. Niekiedy termin' droga' był taki trochę na wyrost - zwykle jezdnia wyglądała mniej więcej tak:



Samochodów nie było za wiele, rozkoszowaliśmy się więc naszą przejażdżką. Jeżeli już jakiś się pojawiał, to był to zwykle niesamowicie popularny w Australii tzw. road train - kilkuwagonowy tir, który pokonywał tysiące kilometrów jeżdżąc po całym kontynencie przewożąc paliwo, węgiel i różne inne artykuły. Waga takich pociągów asfaltowych sięga do 200 ton. Szczególnie często można je spotkać w outback, na trasach w Northen Territory, Western Australia czy South Australia. Oto jak wygląda taki road train:



Jadąc tak przed siebie napotkaliśmy stację benzynową, gdzie mój towarzysz postanowił zakupić kolejną płytę AC/DC – by, dla urozmaicenia, katować mnie innymi rockowymi brzmieniami. Pan na stacji ze zdziwieniem przyjął wiadomość, że kierujemy się aż do Jabiru. ‘Nie jest bezpiecznie jechać tak po nocy, zwierząt dużo, szczególnie teraz podczas pory suchej’. Zignorowaliśmy ten komentarz tłumacząc sobie, że przecież drogi są oświetlone, auto ma światła to co się może stać. Gdy zaczęło się delikatnie ściemniać zupełnie zapomnieliśmy o tym, co nam powiedział ów Pan - zachwycaliśmy się wspaniałym zachodem słońca. Te kolory były wprost nieziemskie! 



Po zachodzie słońca ze zdziwieniem odkryliśmy, że większość dróg w tym rejonie jest nieoświetlona. Czyli może dlatego nie widzieliśmy na drodze zbyt wiele aut…Powoli zaczęło do nas docierać, że jesteśmy niemal na pustyni i w totalnej dziczy, a kawałek asfaltu niewiele zmienia. Zrobiło się ciemno i jazda stała się dość nerwowa – tu i ówdzie zaczęły pojawiać się różne zwierzęta. Musiałam wykazywać się wielką ostrożnością aby nie wjechać przypadkiem w jakiegoś czworonoga. Wyglądało to trochę jak przejażdżka po zoo. Gdy tak powoli zbliżaliśmy się do celu naszej podróży nagle z daleka zobaczyliśmy coś wielkiego na jezdni. Nie wiedzieliśmy co to może być, ale wyglądało to na jakiegoś olbrzyma – Kangur? Krowa? Aborygen? Zrobiło się naprawdę nerwowo – kompletnie nie wiedziałam, co mam zrobić. Zatrzymać się? Ominąć to coś? A może jechać dalej i liczyć na to, że ten olbrzym zejdzie z drogi? Niewiele było czasu na ocenę sytuacji, w związku z czym jechałam dalej. Gdy już byliśmy naprawdę blisko okazało się, że zwierzęciem był wielki bawół, który w ostatnim momencie uskoczył nam z drogi. Przeżycie było ogromne – w końcu niecodziennie można spotkać się niemal oko w oko z dzikim bawołem…jak się potem okazało, w tym regionie można je napotkać, zwłaszcza po zmroku, gdzie wygrzewają się na nagrzanym asfalcie. Zwykle ich waga to 250-550 kg. Gdy pojawiają się na jezdni są one dość niebezpieczne i z łatwością mogą zniszczyć samochód, który pojawi się na ich drodze. Mieliśmy więc szczęście, że nic nam się nie stało, zderzyć się z bawołem to jak uderzyć w ceglany mur. Niedługo potem dotarliśmy do Jabiru. Ulokowaliśmy się na wygodnym kempingu i stwierdziliśmy, że po takich przeżyciach to tylko bar nam może dobrze zrobić. Mieliśmy zaplanować też co będziemy robić w Kakadu i ile tu zostajemy. Nim się obejrzeliśmy siedzieliśmy przy basenie w towarzystwie rzeszy turystów sączących zimne drinki dla ochłody (nawet w nocy było zbyt gorąco). Tego nam było potrzeba po tym długim i pełnym wrażeń dniu. W kolejnym poście o wizycie w niesamowitym Kakadu National Park!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz