wtorek, 29 października 2013

Whale Watching

Nie wiem jak to się stało, ale w zeszłym roku przegapiłam oglądanie wielorybów. Więc w tym roku, gdy tylko usłyszałam, że te ogromne stworzenia płyną w stronę Sydney od razu zadecydowało, że muszę je zobaczyć, no bo kto by nie chciał pooglądać tych potężnych ssaków w ich naturalnym środowisku? Zwłaszcza, że ich obecność u wybrzeży jest sezonowa, od maja do listopada można trafić na nie zarówno na wschodnim , jak i na zachodnim wybrzeżu Australii – przypływają tu specjalnie z Antarktydy, by w ciepłych wodach oceanu rozmnażać się. Nie mogąc sobie wybaczyć, że przegapiłam ogładanie wielorybów w roku ubiegłym postanowiłam nadrobić straty wyjątkowo solidnie, zabukowałam więc whale watching czyli oglądanie wielorybów prosto z łodzi. Pomyślałam, że niby można z brzegu, ale co to za widok, lepiej wypłynąć im na spotkanie. I tak sądziłam, że będziemy musieli wypłynąć stosunkowo daleko poza Sydney Harbour, aby mieć okazję zobaczyć choć kawałek płetwy wieloryba, nie liczyłam na żadne widowiskowe skoki, jakie można obejrzeć w filmach z National Geographic. Już na samym początku morskiej wyprawy, niedaleko poza portem zobaczyliśmy fontannę wody wyrzucaną przez wieloryba a zaraz potem (jakby chciał nam pokazac swój rozmiar) waleń skoczył ponad powierzchnię wody (choć brzmi to niewiarygodnie ze względu na jego masę). Chwilę potem kolejny skok! I kolejny! Siedząc z rozdziawioną buzią na rufie łodzi zapomniałam przygotować aparat fotograficzny, więc pierwsze wielorybie fikołki przegapiłam. Nie przypuszczałam, że tak od razu to się wydarzy, myślałam, że będziemy błądzić po falach szukając gdzieś w oddali charakterystycznych fontann. A tu tak od razu taka atrakcja. Mimo dobrego widowiska wyrzucałam sobie strasznie, że przegapiłam ten moment. Na szczęście moje wyrzuty sumienia nie potrwały długo. Już po 5 minutach pojawił się kolejny wieloryb (a może i ten sam, jakoś tak trudno je odróżnić tak "na oko"). Ale teraz aparat już czekał. Niestety "lot" wieloryba trwa niecałą sekundę, na dodatek nie wiadomo z której strony wyskoczy nad wodę. Więc przez następne 40 minut stałam cała w pogotowiu z gotowym do pstryknięcia palcem na spuście migawki, walcząc znów z fruwającą sukienką. Jak zwykle nie wpadłam na to, że jak się jest na pełnym oceanie to będzie pewnie wiało, i reszta załogi zamiast ogładać wieloryby będzie zerkać na ten właściwy moment w inne miejsce. Ale po kolejnych kilkunastu przegapionych skokach już byłam specjalistką w skanowaniu aparatem powierchni wody, gotowym "szybkim palcem" na migawce i sztywną drugą dłonią trzymającą sukienkę na włąściwej pozycji. Ale udało się, wieloryby sfotografowane. Kapitan statku wielokrotnie powtarzał, że jesteśmy naprawdę szczęściarzami, że aż tyle razy mogliśmy je zobaczyć. podobno to rzadkość. Co prawda nie udało mi się zrobić fotografii w idealnym momencie w połowie skoku walenia, to uważam wyprawę za niesamowitą, ogromne cielska przewalające sie nad wodą, dalekie basowe odgłosy nawoływań waleni, atmosfera podniecenia i wyczekiwania, nagradzana owacją, jak na olimpiadzie po każdym udanym skoku, powodują, że jest to jedna z tych atrakcji których sie che i chce więcej. Za rok na pewno wrócę. Tym razem już w spodniach, albo najlepiej w kombinezonie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz