wtorek, 11 listopada 2014

Kiama – w poszukiwaniu największej na świecie tryskającej wody



Do Kiamy wybraliśmy się w piękny słoneczny dzień. Tym razem również zdecydowaliśmy się na samochód, mimo tego, że transport miejski proponował podróż dwugodzinną (dokładnie tyle samo co samochodem). To małe miasteczko oddalone o 120 km na południe od Sydney. Położone jest w bardzo ładnej i malowniczej okolicy. Jadąc w stronę Kiany trochę ma się wrażenie, że przejeżdża się przez takie ‘senne’ miasteczka. Oznacza to jedno – ludzie są zrelaksowani, życie toczy się powoli a pogoda i piękno przyrody dopełniają całą resztę. Błędem jest stwierdzenie, że nie ma tam zbyt wielu rzeczy do zobaczenia/zrobienia, a miejsce słynie głównie z ‘blowhole’, czyli szczeliny w skałach przy oceanie, gdzie przy dobrych warunkach można zobaczyć spektakularnie tryskającą na wiele metrów w górę wodę. Są piękne puste plaże, ścieżki do spacerowania przy oceanie (Kiama Coast Walk), przyjemne knajpki i restauracje, mnóstwo fantastycznych miejsc na piknik, lasy, słodkie domki z XIX wieku, urocze sklepiki i markets.

Gdy przeglądałam mapę moją uwagę przykuła spora liczba aborygeńskich nazw miasteczek- Minnamurra, Gerringong, Jamberoo, Gerroa…to tylko przykład kilku. Sama nazwa Kiama jest też aborygeńska i oznacza ‘gdzie morze produkuje dźwięki’ – w sposób oczywisty odnosi się to do słynnego ‘whooosh’ wody tryskającej z wgłębienia w skale. 

Gdy dotarliśmy do tego turystycznego miejsca (największa na świecie naturalnie tryskająca wodą szczelina w skałach) wiało dość mocno, wszystko wskazywało więc na to, że będzie porządnie tryskać. Niestety po 20 minutach oczekiwania nie pojawiło się nic spektakularnego. 





Zawiedzeni postanowiliśmy wybrać się do mniejszego ‘blowhole’ tzw. Little Blowhole. Wyczytaliśmy, że mimo tego, iż jest to rozmiarowo mniejsza szczelina, to właściwie jest ona ‘pewniejsza’ i warto pojechać ją zobaczyć. To co przeczytaliśmy potwierdziła starsza pani spacerująca z pieskiem, która dziwiła się, że tyle ludzi marnuje tutaj czas zamiast zobaczyć tę mniejszą dziurę w skale. Tak też uczyniliśmy, zajęło nam to jakieś 8 minut autem (Tingira Crescent).

W porównaniu do prawowitej ‘blowhole’ jej młodsza siostra była faktycznie mała, ale co było jej główną zaletą – była mniej znana (spotkaliśmy tam tylko dwie osoby) i faktycznie tryskała. Nie minęło nawet kilka minut od naszego przyjazdu a już mogliśmy zobaczyć pięknie tryskającą wodę… Widok naprawdę wspaniały. Niby niewiele, ot, buchająca woda, a jednak tak przyjemnie na to popatrzeć…






Spędziliśmy tam z dobre półgodziny zachwycając się tym pięknem natury, potem udaliśmy się na plaże powygrzewać w to wiosenne popołudnie (25stopni) i wieczorem wróciliśmy do Sydney.
Naprawdę miła okolica, warto zatrzymać się tam na nieco dłużej niż tylko jeden dzień (niestety nas trochę gonił czas), pochodzić, pozwiedzać. Pogapić się w zachód słońca, odpocząć z kieliszkiem wina w jednej z przyjemnych knajpek. Spokój i odpoczynek tak niedaleko od głośnego i ruchliwego Sydney…zdecydowanie polecam!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz