wtorek, 5 sierpnia 2014

Australijski Outback, czyli podróż po Northern Territory - część 7

Wieczór, skwar…czyli wita nas tropikalne Darwin. Szybko opuściliśmy centrum udając się w kierunku oceanu. Przedmieścia Darwin wyglądały o 18 na niemalże niezamieszkane - pusto, cicho, jak po wojnie nuklearnej, niby domy stoją, zadbane, ale nie ma życia. Tylko przejeżdżający od czasu do czasu samochód sugerował istnienie mieszkańców. Gdy dotarliśmy nad wodę oniemieliśmy – te kolory nieba były wprost nieziemskie! 




Staliśmy tak i wpatrywaliśmy się w ten zachód słońca oczarowani pięknem. Niesamowite, że za tą wodą kolejnym najbliższym dużym lądem była dopiero Azja. Tak, czyli to naprawdę jest ‘Top End’. Zwykle wieczorami odbywają się tu ‘Night Markets’, ale niestety nie w ten dzień tygodnia…a, że to był ostatni nasz wieczór w tym mieście niestety nie było nam dane w tym uczestniczyć. No nic, może to nawet lepiej, by znów wydałabym majątek na biżuterię, a tak zostanie więcej na piwo, rozsądniej i zdrowiej. Udaliśmy się więc do city, by po tych kliku dniach spędzonych w dziczy nacieszyć się cywilizacją. O ile pod wieczór było pusto (coś na kształt europejskiej siesty – popołudniami wypoczywamy, by mieć siłę na noc) o tyle w nocy było już ruchliwie. Mimo tego, iż trafiliśmy na środek tygodnia to trzeba przyznać, że jak na Australię to sporo było ludzi w knajpach – pogoda sprzyjała. Trzeba dodać, że pora sucha jest idealna do podróżowania po tej części antypodów toteż liczba przyjezdnych była dość znaczna. Abstrahując jednak od turystów - porównując to miasto do innych australijskich ‘stolic’ stanów, tutaj mamy prawdziwe tropiki, tak więc i styl życia nieco inny, jeszcze bardziej swobodny. Najbardziej podobnym miastem do Darwin (pod względem stylu życia) jest Cairns. Dość zabawnie to brzmi – Australijczycy są przecież już sami w sobie nacją bardzo zrelaksowaną i radosną, to co to dopiero znaczy, że w pewnych stanach jest się jeszcze bardziej ‘wyluzowanym’ Dość nieprzyjemnym akcentem była liczba pijanych Aborygenów wylegujących się na ulicach i żebrzących o kilka centów by mieć na zakup alkoholu. Dodatkowo, próbowali odgrywać show dla turystów, czyli dmuchali w digeridoo z nadzieją, że w ten sposób zyskają przychylność i zainteresowanie przechodzących gapiów. Wyglądało to jednak dość mizernie. Sama sobie wyobrażam, jak ciężko dmuchać w drewnianą rurę po pijaku, tak by jeszcze jakiś kontrolowany dźwięk z niej wyleciał. 

Zaplanowaliśmy, że kolejny dzień będzie dniem muzeów, odwiedzenia ogrodu botanicznego, spacerów po mieście. Początkowo (nim odbyliśmy wycieczkę do Kakadu) chcieliśmy zaliczyć zbliżenie 3go stopnia z krokodylami, tzw. ‘Death Cage’. Polega to na tym, iż zanurzamy się w specjalnej klatce pod wodę i oglądamy z bliska te zwierzęta. Zgodnie jednak uznaliśmy, że mamy ich na razie dosyć i kolejne zbliżenia nie są nam zbyt potrzebne… Gdy tylko wstaliśmy udaliśmy się więc do muzeum – ku naszemu zdziwieniu było tam naprawdę wiele interesujących rzeczy do zobaczenia. Trochę niesłusznie założyliśmy, że w australijskich tropikach, to prócz krokodyli i reliktów z huraganu Tracy to oni za bardzo nie mają co pokazać. Okazało się jednak, że kolekcja Aborygenów była niezwykle imponująca – niestety, nie pozwolono robić zdjęć, co jest w Australii praktyką dość rzadko spotykaną. Zakupiliśmy w sklepie muzealnym oryginalne outbackowe przyprawy, mydła i inne ciekawe drobiazgi. Następnie ogród botaniczny – szczerze przyznam, że nie było tam nic interesującego – ot, taki duży park – nie umywał się do tego z Cairns czy Tasmanii. 

Postanowiliśmy jeszcze zajść na plażę, która okazała się pusta - tylko takie oto znaki wszędzie porozstawiane...Nie ma się co dziwić - tutaj ludzie nie kąpią się w oceanie ;)




Na koniec podróży (wylatywaliśmy wieczorem) postanowiliśmy poszlajać się po uliczkach w nadziei, że odkryjemy jakieś ciekawe, nieturystyczne miejsca. I udało nam się odkryć kilka małych galeryjek sztuki, w której znaleźliśmy taki oto napis: 



I tym optymistycznym akcentem kończę relację z podróży po Darwin i okolicach. Czas był wracać do Sydney (gdzie padał deszcz i lało, w końcu był to środek zimy). Cóż, podróż po Northern Territory jest w tym czasie najlepsza – nie dość, że uciekamy od zimy, to jeszcze możemy zobaczyć o wiele więcej, niż miałoby to miejsce w porze deszczowej! Było pięknie, dziko i ciepło – zdecydowanie warto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz