Kto choć raz miał okazję podróżować autostopem, ten wie, jak świetnym przeżyciem jest jeżdżenie z różnymi przypadkowymi ludźmi. Niewątpliwą zaletą podróżowania stopem jest to, że jedzie się za darmo. Nie ma rozkładu jazdy, ważnego biletu, miejscówek, kolejek, totalna wolność, mnóstwo przygód na drodze, poznawanie nowych interesujących ludzi, nieoczekiwana zmiany planów w zależności od tego, na kogo się trafi w drodze. Brzmi chaotycznie? Być może, ale warte jest tego, by w taki sposób podróżować!
Jak się zaczęła moja przygoda z autostopem na Antypodach? Poznałam koleżankę, która przyjechała do Australii na kilka miesięcy głównie po to, by chwilkę tu pomieszkać i pozwiedzać. No i od słowa do słowa okazało się, że mamy bardzo podobną wizję podróżowania i zwiedzania, w związku z czym po kilkunastu minutach zapadła wspólna decyzja: jedziemy razem na północ wschodnim wybrzeżem. Gosia, jako ta bardziej praktyczna i przewidująca od razu zadała pytanie: jak chcemy tam jechać – lecimy, jedziemy autobusem, wynajmujemy auto, czy jak? Ja wtedy, trochę nieśmiało spytałam, czy wchodzi w grę autostop? Pomysł wydawał się szalony głównie z tego powodu, że miałyśmy w planie przejechać 2, 5 tysiąca kilometrów w jedną stronę. Trochę daleko jak na autostop. Wszyscy znajomi Australijczycy jasno powiedzieli nam, że zwariowałyśmy. Pytani o zdanie mówili wprost, że tutaj się nie podróżuje w taki sposób, jest to niebezpieczne i na dodatek można dostać za to mandat, gdyż jest to nielegalne. Do tej przestrogi pytani tubylcy dołączali opowieść o kierowcy z NSW, który jeździł po Queensland (czyli właśnie tam, dokąd my się wybierałyśmy), i polował na autostopowiczów, których potem ich brutalnie mordował…Nazywał się Ivan Milat i w sieci pierwsze co wyskakuje na jego temat to ‘the backaper murderer’ (http://en.wikipedia.org/wiki/Backpacker_murders). Ale wtedy odezwała się w nas zadziorność Polaka, co, my nie damy rady? Tego mordercę już przecież złapali, więc czego się bać. Mimo tych wszystkich historii, gdzieś tam w głębi serca miałam głębokie pokłady optymizmu, wiedziałam i czułam, że będzie dobrze. Wiedziałam, że będzie fun tym bardziej, że po otworzeniu wielkiej mapy podarowanej mi przez znajomych jeszcze w Polsce jedynym planem było to, aby jechać gdzieś daleko do góry najlepiej daleko za Cairns. Miałyśmy 2, 5 tygodnia na całe przedsięwzięcie – zdecydowałyśmy, że całą drogę na północ przejedziemy autostopem, natomiast z powrotem polecimy samolotem. Preludium podróży autostopem był tygodniowy wyjazd na Fiji, gdzie miałyśmy okazję lepiej się poznać, oswoić ze sobą i obmyślić jakikolwiek plan na naszą wyprawę po Antypodach. Ale jak to bywa na wakacjach – sporo się zwiedza, pije i poznaje nowych ludzi, na planowanie czegokolwiek trochę czasu brakło…tak więc na planach się skończyło. Ustaliłyśmy tylko, że wracamy z Fiji, przepakowujemy się do kolejnego plecaka i dnia następnego ruszamy na podbój Australii. Tak też poczyniłyśmy – wyposażone w niewielki plecak (chwała Bogu, że tu tak gorąco, można sporo sukienek i szortów zmieścić do zwykłego podręcznego plecaka), mapę i wielki optymizm ruszyłyśmy przed siebie.
Na początku zdecydowałyśmy, że pojedziemy pociągiem do Newcastle (2,5 h drogi za $7) i stamtąd będziemy już szukać okazji. Niestety, Gosia trochę się pochorowała, w związku z czym zarezerwowałyśmy nocny pociąg (łączony z autobusem) bezpośrednio do Byron Bay, aby tam zostać ze dwa dni i dać mojej współtowarzyszce chwilę wytchnienia na wyzdrowienie.
Newcastle okazało się spokojnym, małym portowym miasteczkiem, gdzie wiecznie panuje niedzielna atmosfera. Sielanka.
Byron Bay przywitało nas słonecznym porankiem, przepiękną plażą i…koniecznością znalezienia noclegu. Nie było to aż tak łatwe, okazało się, że to akurat środek sezonu i większość miejsc noclegowych jest zajęta, albo są w cenach wykraczających poza nasz budżet (po co sprawdzać takie rzeczy wcześniej, wedle mojej logiki lepiej być zaskoczonym na miejscu). Ale wystarczyło trochę pochodzić i już miałyśmy zaklepany nocleg i perspektywę całego dnia przed sobą. Moja współtowarzyszka udała się na spoczynek w celu szybszej regeneracji, ja wybrałam się z aparatem zwiedzać miejsce naszego aktualnego pobytu. Zachwyciła mnie cisza i pewna majestatyczność tego miejsca – przez dobrą godzinę siedziałam i wpatrywałam się w ocean całkowicie oczarowana jego dostojeństwem, czułąm się tak jakbym pierwszy raz w życiu dojrzała Wielki Błękit.
Byron Bay
Surferskie klimaty
Zwróciło moją uwagę – mnóstwo samochodów a la camper zaparkowanych wzdłuż linii brzegowej. W samochodach tych jeździ się przez tysiące kilometrów, śpi, je i…niejednokrotnie myje. Biorąc pod uwagę hipisowską aurę Byron Bay myślałam, że mnogość tych kempingowych aut wynika właśnie ze specyfiki tego miejsca. Później okazało się, że po Australii podróżuje tysiące ludzi w taki właśnie sposób – kupuje się w kilka osób używany van za kilka tysięcy, zaopatruje się w mnóstwo puszkowanego jedzenia, alkohol i…jedzie się w podróż oglądać piękno tego kontynentu. Ileż my takich ludzi spotkałyśmy, którzy jeździli tak już miesiącami… I wszyscy mówili, że jest wspaniale!
;)
Kolejną obserwacją, która pojawiła się niemal od razu było to, że wszędzie wśród backpackersów jest mnóstwo Niemców. Czasami miałyśmy wrażenie, że jesteśmy w Bawarii, bo napotykani podróżnicy mówili wyłącznie językiem Goethego. Żyjąc w Australii nie spotykam na co dzień zbyt wielu Niemców. Sytuacja zmienia się, gdy zaczyna się podróżować – nie będzie przesadą jeśli powiem, że stanowili oni ok. 70% napotkanych ludzi. Czyżby młodzi Niemcy tak kochali podróżować po Australii? A może sekretnie badają kolejne miejsce, które potencjalnie chcieliby włączyć w obręb Rzeszy (z wyspami greckimi nie wyszło, może czają się na te nieco dalsze). Gdy moja towarzyszka wróciła z objęć Morfeusza do świata żywych udałyśmy się już we dwie na obchód. Spacerowałyśmy do późna spotykając nie tylko Niemców ale i liczne zwierzęta (mnóstwo jaszczurek, gekonów, pająków itp.), podziwiając piękne widoki i zachód słońca. Trafiłyśmy na wspaniałe miejsce na kształt plaży otoczonej skałami, do którego udało nam się dotrzeć niemalże w ostatnim momencie przed przypływem (potem mogłyby być drobne problemy natury technicznej w wydostaniem się stamtąd). Wróciłyśmy, gdy było już ciemno, usiadłyśmy przy piwie i uznałyśmy, że zobaczyłyśmy co chciałyśmy i ruszamy dalej, tym razem już autostopem! Jak widać, po alkoholu zawsze zwiększa się doza optymizmu, i rzeczy niemożliwe stają się niemal banalne…
Ciąg dalszy naszych wspaniałych pomysłów w kolejnym poście! ;)
Ciąg dalszy naszych wspaniałych pomysłów w kolejnym poście! ;)
Indyk jedzący kokosa? Tu wszystko jest możliwe
Jaszczurki same wpadają tu pod nogi ;)
I te cudne skałki...
Zachód słońca w Byron Bay jest znakomity
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz